Spektakle szkolne powinny być dynamiczne. Dzieci nie mogą tutaj jedynie stać na scenie i myśleć wyłącznie o prawidłowym wypowiedzeniu swojej kwestii. Cały otaczający nasz świat nie jest ani trochę statyczny, wszystko jest w ciągłym ruchu; podobnie powinno wyglądać również dobre przedstawienie. Warto również podejść kreatywnie do używanych w czasie przedstawienia rekwizytów.
Muzyka jest jak drogowskaz… Kształtuje postawy wobec rzeczywistości… Wprowadza w świat kultury, sztuki… Przede wszystkim zaś uczy wrażliwości i zrozumienia piękna…!
Moja przeprowadzka na przedmieścia Krakowa, choć miała być poniekąd ucieczką od miejskiego tłoku, zabiegania, stała się też w pewnym stopniu separacją od kultury. Bo nagle wszędzie zaczęło być daleko-do teatru, kina, filharmonii.
Historia klubu Amplitron nadaje się na grubą i ciekawą księgę. Tutaj zamieszczamy jedynie skromny ogryzek, zmontowany biegiem przez kilka nocy, aby zdążyć na złoty jubileusz Wydziału Elektroniki PW. Szukamy zdjęć, dokumentów, wspomnień i chętnych do współpracy, bo te strony mogą być naprawdę bogate. Mamy nadzieję, że znajdą się też kronikarze innych epok w historii klubu.
Co było dalej? Dalej było to, co i wcześniej, a nawet jeszcze bardziej. Ciężka praca i niezła zabawa, stresy i satysfakcje. Tyle, że już w luksusach. Styl klubu zmieniał się stopniowo, ale prawie niewidocznie. Ludzie też. Aż wreszcie okazało się, że zamiast nas w klubie są młodsi. Ten przedziwny, zaskakujący fakt zakończył epokę Paranoiku w klubie.
A wszystko zaczęło się od zbiegu dróg kilku dziewczyn na zajęciach w jednym z łódzkich klubów tańca. Zmobilizowałyśmy się do stworzenia grupy tanecznej działającej samodzielnie, opierającej się na wspólnym dążeniu do wymierzonych celów oraz oczywiście zabawy naszą pasją, jaką jest taniec.
Żadna z nas nigdy nie przypuszczała, że staniemy się zespołem cheerleaderskim pod okiem tak wspaniałego choreografa i trenerki, jaką jest Kasia Staniszewska. Zespół „FLAMES” powstał we wrześniu 2005 roku. Początkowo składał się z 9 dziewczyn. Nauczyć musiałyśmy się nie tylko techniki tańca, ale przede wszystkim współgrania ze sobą i podejmowania wspólnych decyzji. Zespół to jedność, dlatego tak ważne było połączenie sił, czasem spokornienie i wykorzystanie naszych silnych charakterów w celu działania na korzyść zespołu. Pierwszym sukcesem były występy na meczach rugby „Budowalni”, gdzie mogłyśmy zaprezentować nasze pierwsze układy taneczne. Po pół roku istnienia zespołu pojechałyśmy na zawody „Disco & Cheerleaders” o puchar burmistrza miasta Kielc, które odbyły się 1 maja 2006. Chciałyśmy się sprawdzić i zobaczyć, jak wygląda świat cheerleadingu, o którym jak na razie nie za głośno w Polsce. I oto nasz drugi sukces – II miejsce w kategorii Open.
W śląskich klubach studenckich miejsce studentów coraz częściej zajmują odziani w dresy młodzi gniewni i drapieżne, nieletnie wampy dodające sobie animuszu papierosem, bluzgami i mocnym makijażem.
Co ich tam ciągnie? – Atmosfera! – odpowiada bez namysłu 17-letni Tomek. – Tu powinni mieć wstęp wszyscy. W końcu ja też kiedyś chcę studiować. Czemu ktoś ma mi zabraniać wejścia? Trzeba się powoli zacząć przyzwyczajać. Są też tacy, którzy różnymi sposobami starają się przyciągnąć studencką klientelę.
– Przede wszystkim mamy dla studentów różne promocje. Staramy się organizować wiele atrakcyjnych imprez – karaoke, czasami koncerty – mówi Anna Bogucka-Jaroszek, właścicielka gliwickiego CD Pubu. Po chwili dodaje: Urozmaicamy menu nietypowymi daniami i drinkami. Ostatnio hitem jest chleb ze smalcem. Głośne imprezy organizowane są w klubie sporadycznie ze względu na protesty sąsiadów. CD Pub to raczej miejsce, gdzie można spokojnie porozmawiać przy nastrojowej muzyce. CD Pub spośród pozostałych gliwickich klubów wyróżnia się przede wszystkim przytulnym wystrojem i ciekawą historią. Zanim przekształcił się w klub studencki, był wypożyczalnią kompaktów, do której ściągały tłumy studentów pobliskiej politechniki.
– My nie mamy problemów z niestudentami – mówi z kolei Beata Ludwik z chorzowskiego Kocyndra. – Wstęp do nas mają tylko osoby z dowodami osobistymi i legitymacją studencką. Nasz klub obchodzi właśnie 35-lecie swojego istnienia i cieszymy się renomą. Studentów staramy się przyciągać przede wszystkim ciekawymi imprezami. Ciekawymi, czyli jakimi? W Kocyndrze organizowane są m.in. „Studenckie otrzęsiny” i „Student party”. Jest też hip-hopowo-bluesowo-jazzowy „Czarny poniedziałek” i nieco ostrzejszy „RockOcyndeR”. – Nie ograniczamy się tylko do koncertów i dyskotek – wkrótce odbędzie się tu przegląd krótkich amatorskich form filmowych z portalu Szorty.pl będący kontynuacją tego, który miał miejsce na festiwalu filmowym w Kazimierzu Dolnym. Występują u nas kabarety i teatry studenckie. Zaplecze mamy niezłe – klub dysponuje sceną i kompletnym nagłośnieniem. Jest też osobny pokoik dla VIP-ów.
Katowicki Teatr Korez, choć nie ma w nazwie słów „klub studencki”, w pełni zasługuje na to miano. Nie jest to wprawdzie miejsce, gdzie można posiedzieć ze znajomymi i wypić piwo, jednak ambitny repertuar, jaki serwują jego twórcy, ściąga wiele osób (nawet mimo dość wysokich czasem cen biletów, np. wejściówka na „Ballady kochanków i morderców” według Nicka Cave’a to wydatek rzędu ok. 25 złotych). Większość imprez organizują studenci, oni też dominują wśród publiczności.
Podobnie jest z katowickim Gugalanderem. Gdy odwiedzałem go, zbierając materiały do tekstu, odbywał się tam właśnie koncert Pidżamy Porno.
Widać zatem, że klub studencki można poznać nie tyle po wywieszonym nad drzwiami szyldzie, ale po atmosferze, jaka panuje w środku, imprezach, które są tam organizowane, i po odwiedzających go osobach.
Jesienna aura nieszczególnie zachęca do spędzania zbyt dużej ilości czasu na świeżym powietrzu. Najchętniej korzystamy wtedy z bogatej oferty kin czy teatrów.
Październikowy repertuar Teatru Polskiego w Poznaniu zapowiada się niezwykle interesująco. Zacząć należy od spektaklu „UFO”, gdzie wyznania osób mających kontakt z pozaziemską cywilizacją stają się pretekstem do wyrażenia własnych o świecie. Na uwagę zasługuje także „Samobójca”, powstały na podstawie dramatu Nikołaja Erdmana, który ukazał czytelnikom radziecką rzeczywistość ironicznym okiem. W spektaklu wykreowany został nieistniejący, wręcz nierzeczywisty na pierwszy rzut oka, świat, w którym jednak rozpoznajemy nasz własny, codzienny. „Mizantrop” z kolei jest ciekawym przedstawieniem problemów, jakie dotykają współczesny teatr – pusty przekaz, nieudolnych krytyków czy nie do końca prawdziwe relacje mediów. Koniecznie należy wybrać się na spektakl „Wąwóz snów” prezentowany w ramach festiwalu Endemity. To jedyny w swoim rodzaju spektakl intermedialny, który uświadamia, że do czytania w kompletnych ciemnościach nie są potrzebne napisy, bowiem literatura jest tu ukazana także za pomocą obrazów i muzyki. Poszerza to odbiór słowa pisanego i pozwala na zupełnie inne doznania. Na koniec propozycja „Granicy”. Tytuł spektaklu można skojarzyć z powieścią Zofii Nałkowskiej i będzie to skojarzenie jak najbardziej słuszne. Pisarka zadawała wiele ważnych pytań dotyczących problemów natury społecznej i gospodarczej czasów międzywojennych. Akcja spektaklu jest przeniesiona do czasów współczesnych i jest próbą odpowiedzi na pytanie czy ówczesne problemy są nadal aktualne. Na to pytanie jednak każdy widz musi odpowiedzieć sobie sam.
Zainteresowanie kulturą i sztuką wśród Polaków utrzymuje się od kilkunastu lat na dość niskim poziomie. Ostatnie badanie sondażowe CBOS` u potwierdza powyższą tezę. Aż 40% naszych rodaków nie przeczytało w roku 2014 nawet jednej książki, a jedynie 19% wybrało się przynajmniej raz do teatru. Niestety, daleko nam jeszcze do standardów zachodnich. I nie do końca wytłumaczeniem będzie zła sytuacja ekonomiczna wielu polskich rodzin, gdyż seanse filmowe przyciągają więcej osób, mimo że ceny biletów również nie należą do najniższych. Brak wolnego czasu czy też utrudnienia z dojazdem także nie stanowią dobrej wymówki.
Co ciekawe, jednocześnie widoczny jest duży wzrost ilości scen prywatnych, które o dziwo, na brak widzów narzekać za bardzo nie mogą. To niewątpliwie bardzo dobra tendencja, gdyż teatry prywatne wzbogacają pejzaż kulturalny i dają większe możliwości wyboru dla teatromanów. Należy mieć jedynie nadzieję, że problemy finansowe związane z utrzymaniem prywatnych scen, o czym niejednokrotnie mówiła pani Krystyna Janda czy pan Michał Żebrowski , nie spowodują zniechęcenia wśród założycieli i dyrektorów tychże teatrów.
Na pewno bardzo istotny jest wybór repertuaru. Widać wyraźne zapotrzebowanie na, dość lekkie w swej formie sztuki dające przede wszystkim widzom rozrywkę, śmiech i wytchnienie. Magnesem przyciągającym bywają także aktorzy, znani głownie z seriali. Coraz częstszym zjawiskiem jest więc chodzenie do teatru na konkretnego aktora, aby na żywo zobaczyć osobę widzianą w cotygodniowym odcinku jakiegoś popularnego serialu telewizyjnego. Starzy teatromani mogą się oburzać, ale chyba nie ma o co. Tak naprawdę, nieważne, z jakiego powodu ludzie przychodzą do teatru. Trzeba się cieszyć, że przynajmniej te 19% raczyło obejrzeć choć jedno przedstawienie i liczyć na wzrost ilości ludzi pragnących posmakować magii teatru i poczuć specyficzny zapach i klimat teatralnej sceny.
W kontekście powyższych słów na temat repertuaru, warto jednak zauważyć pewną niepokojącą tendencję. Mianowicie, sztuki wymagające głębszej refleksji stanowią ledwie tło dla spektakli teatralnych lekkich, łatwych i przyjemnych. Dobrze byłoby, gdyby sami twórcy teatralni trochę odważniej edukowali swoich widzów i częściej decydowali się trudniejsze w odbiorze przedstawienia. Wydaje się, że jest publiczność oczekująca na tego typu sztuki. Owszem, nieliczna, ale i takich wyrafinowanych teatromanów należy dopieścić.